Opinie

www.sxc.hu
www.sxc.hu

Tania energia, innowacyjność i wyhamowany wzrost płac – nowe silniki amerykańskiej gospodarki

Paweł Burdzy

Paweł Burdzy

Dziennikarz, wieloletni korespondent polskich mediów w Stanach Zjednoczonych., rzecznik prasowy, specjalista od Public Relations. Więcej na: www.pawelburdzy.pl

  • Opublikowano: 27 sierpnia 2013, 10:03

  • Powiększ tekst

Po latach stagnacji, produkcja przemysłowa USA powoli, ale konsekwentnie rośnie. Powód? Rosnące wydobycie własnej ropy naftowej i gazu znacznie zredukowało cenę surowców energetycznych a kryzys wymógł znaczny wzrost wydajności pracy.

Statystyki nie kłamią: w pierwszym półroczu tego roku, po raz pierwszy od wielu, wielu lat – niewiele, ale jednak – zmniejszył się deficyt produkcji przemysłowej USA. Choć to tylko dwa miliardy dolarów (z 227 do 225) i import dalej dominuje, to dla obserwatorów duża sprawa. Niektórzy prorokują, że w końcu udało się zatrzymać proces uciekania stanowisk pracy do Chin i innych krajów z południowej Azji.

Nagle okazuje się, że w Ameryce zaczyna się opłacać produkować. Dlaczego? Po pierwsze – tania energia. „Rewolucja łupkowa” spowodowała, że gaz ziemny stał się tanim i dostatnim źródłem energii dla fabryk czy elektrowni, wypierając m.in. węgiel kamienny. Dodatkowo w USA wydobywa się najwięcej ropy naftowej od ponad dwudziestu lat. Eksploatacja złóż w Teksasie, Dakocie Północnej oraz polach naftowych na Zatoce Meksykańskiej powoduje, że Ameryka jest na drodze do samowystarczalności – import tego surowca dramatycznie maleje.

To już prawdziwa rewolucja. Budowane jeszcze kilka lat temu terminale naftowe (i gazowe) były nastawione na przyjmowanie surowca. Teraz są na masową skalę rozbudowywane aby ropę czy gaz wywozić – czy to do innych rejonów Ameryki czy na eksport. Zaczyna dawać o sobie znać brak rozbudowanej sieci ropo- i gazociągów a zwłaszcza blokowanego przez administrację Obamy (na skutek nacisków lobby ekstremalnych ekologów) połączenia pomiędzy roponośnymi polami w kanadyjskiej Albercie a nowoczesnymi rafineriami w Teksasie.

„To musi być jedna z najlepszych rzeczy, jakie zdarzyły się w naszej gospodarce w ciągu ostatnich dziesięciu lat. To jest lepsze niż wynalezienie iPada”

– gazeta „Wall Street Journal” cytuje jednego z biznesmenów, mówiącego o boomie energetycznym.

Drugi powód poprawy wiąże się z faktem, że pracodawcy starają się wycisnąć więcej z posiadanej infrastruktury i kapitału ludzkiego. Większość firm – działająca w rytmie kwartalnych raportów dla inwestorów – stawia na innowacyjne rozwiązania techniczne, ale także wymaga więcej od pracowników za te same pieniądze. Ciężka sytuacja na rynku pracy (oficjalnie 11 milionów poszukujących pracy) powoduje, że nacisk na podwyżki płac nie jest tak silny. Co więcej, pracownicy godzą się pracować bardziej wydajnie. Najlepiej widać to w przemyśle samochodowym. Trzy giganty Ford, GM i Chrysler dysponują prawie w całości uzwiązkowioną kadrą. Ale dawne „wypasione” pensje i przywileje należą do przeszłości, aby utrzymać miejsca pracy, związki zgodziły się na ustępstwa: mniej przywilejów, pracę na dwie zmiany, zatrudnianie robotników tymczasowych. Nowoprzyjmowani mogą już tylko pomarzyć o pensjach sprzed kryzysu 2007/8 r.  – otrzymują nawet połowę tego, co zatrudnieni wcześniej.

Ameryce zaczynają sprzyjać globalne trendy, w tym spowolnienie w Chinach oraz nacisk tamtejszych pracowników na podwyżki często głodowych stawek. W ten sposób amerykańska innowacyjność, niskie koszty surowców energetycznych oraz wyższa wydajność powodują, że w Ameryce znów zaczęła się opłacać produkcja przemysłowa. Firma konsultingowa Boston Consulting Group ocenia, że za dwa lata koszty produkcji ciężkich maszyn czy mebli w Chinach będą już tylko o 10 proc. niższe niż w USA. I w swoim raporcie zapowiada, że do 2020 r. – a więc w ciągu siedmiu lat – przenosiny z Chin pozwolą na stworzenie „od dwóch i pół do pięciu milionów miejsc pracy w amerykańskich fabrykach i pracujących dla nich usługach”. Czy to dużo? Obecnie w amerykańskich fabrykach zatrudnionych jest ok. 12 milionów ludzi. Gdyby te przewidywania okazały się trafne, amerykański przemysł miałby szansę urosnąć, do stanu z początku lat 80., gdy w fabrykach USA pracowało nawet 17 mln ludzi. Nagle zaczyna się okazywać, że z własnymi źródłami taniej energii oraz nie rosnącymi szybko płacami, Ameryka „konsekwentnie staje się krajem z jednymi z najniższych kosztów produkcji w całym wysokorozwiniętym świecie”. Coraz więcej firm zaczyna przenosić swe fabryki z Chin do Ameryki: coś, czego jeszcze pięć, sześć lat temu nikt by się raczej nie spodziewał.

Powiązane tematy

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych